poniedziałek, 10 marca 2014

Ospa Wietrzna.

Ostatnio chorowałem na ospą wietrzną. Jest to choroba zakaźna spowodowana wirusem, wywołującym ogólne zakażenie organizmu, a jej przechorowanie zwykle daje odporność. Źródłem zakażenia dla człowieka jest inny człowiek. Okres wylegania choroby wynosi średnio 14 dni, okres zaraźliwości zaczyna się około 2-3 dni przed wystąpieniem swędzącej wysypki i trwa do przyschnięcia wszystkich, jak ja je nazwałem,-"bąbli". W moim przypadku było podobnie, zaraziłem się od któregoś z kolegów. W sobotni poranek obudziłem się obsypany "bąblami", których na szczęście nie było tak dużo, (głównie na plecach). Nie miałem gorączki, ani specjalnie źle się nie czułem, a wysypka (ciągle smarowana specjalnym płynnym, białym pudrem ze znieczuleniem), mocno swędziała właściwie tylko przez dwie doby. Podobno ten łagodny przebieg choroby zawdzięczam lekowi, który dostałem natychmiast po pojawieniu się pierwszych objawów. Jest to lek przeciwwirusowy o nazwie HEVIRAN. Poza tym moja mama codziennie rano, po śniadaniu katuje mnie i moją siostrę tranem (olej z wątroby dorsza, wspomagający odporność-straszne!). Pijemy go systematycznie już od ośmiu miesięcy i może również dzięki niemu, nawet ospa- nie taka straszna.

Historia misia.

Pewnego dnia kiedy bawiłem się w trawie zauważyłem koteczka, przypominającego małego lwa. Wyglądał on na głodnego i wydawało mi się, że chciałby mnie zjeść. Zacząłem uciekać, a kot w te pędy za mną. Potem wpadłem do rzeki. Jak wiadomo, koty nie lubią wody. Dlatego zaczął biec wzdłuż rzeki. Na końcu był kamienny wodospad. Koteczek osaczył mnie na nim. Następnie zaczęliśmy walczyć. Zaryczałem, jak w zwyczaju mają niedźwiedzie. Na szczęście moja mama zaryczała o wiele mocniej w tym samym momencie. Nasz wspólny ryk sprawił, że po koteczku nie zostało nawet śladu. Następnego dnia, po tych niemiłych przygodach, kiedy się obudziłem mama zabrała mnie do dżungli. Mieszkał tam mój stryjeczny wujek Baloo. Bardzo go lubiłem, bo opowiadał niestworzone historie. Kiedy wybraliśmy się na poobiednią przechadzkę, z wielkim zdziwieniem, zauważyliśmy w dżungli przebiegającego małego człowieka. Zatrzymał się na nasz widok. Podeszliśmy do niego, a on, mocno wystraszony, przywitał się z nami. Mały chłopiec o imieniu Mauli zaczął mnie przytulać i głaskać moje futerko. Widać- dobrze kojarzyły mu się małe misie. On też wydał mi się milutki. I tak rozpoczęła się nasza przyjaźń. Od tego czasu codziennie razem spędzaliśmy czas: pływaliśmy w rzece, łowiliśmy ryby, a wieczorem rozpalaliśmy ognisko. Mój przyjaciel wspaniale przyrządzał ryby. Nie wiadomo, gdzie się tego nauczył, bo nigdy nie chciał mówić o swojej przeszłości. Mama i wujek bardzo cieszyli się z naszej przyjaźni. Z powodu Mauliego zamieszkaliśmy w dżungli na zawsze, wiedliśmy tam wspólne, szczęśliwe i chyba już wreszcie bezpieczne  życie.